niedziela, 8 maja 2011

Droga Mazowiecka Imielnica-Dobrzyń


Rozpoczęliśmy ten odcinek w Płocku - Imielnicy. Zajrzeliśmy do ks. proboszcza kościoła pw. św. Jakuba i Najświętszego Serca Jezusowego, zostawiliśmy materiały informacyjne i ruszyliśmy w drogę. 

Mityczny niebieski szlak pojawiał się i znikał, jak to ma we zwyczaju. Na szczęście mieliśmy mapę Płocka, więc ok. 11:00 dotarliśmy na Rynek, gdzie czekała na nas orkiestra (no, może nie na nas, był Jarmark Europejski). Po drodze zwiedziliśmy cmentarz wojskowy z lat 1914 - 1939 i cmentarz prawosławny oraz cmentarną kapliczkę - cerkiewkę. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy pięknym bulwarem nad Wisłą. Słoneczko przygrzewało, bez pachniał, wietrzyk powiewał, było cudownie. Niestety, szlak (tym razem czerwony) opuścił Wisłę i zaginął w ogródkach działkowych. Okrążyliśmy ogródki 2 razy, zanim doszliśmy do wniosku, że jednak mapa swoje, a szlaku tu nie ma. Odnalazł się kilometr dalej na ulicy Traktowej. Jeszcze tylko mała pułapka w postaci mikroskopijnej naklejki na słupku, zamiast wyraźnego znaku skrętu w lewo, i opuszczamy Płock. 

Dalej przez pola, droga jak strzelił. Weszliśmy w las. Udało się nam przypadkiem zauważyć miejsce, gdzie szlak opuszcza drogę (płocki PTTK nie uznaje znaków skrętu). Po miłym spacerku pięknym lasem doszliśmy do leśniczówki Brwilno. Tam popasaliśmy chwilkę, bo według mapy nocleg był tuż, tuż. 

Opuściliśmy czerwony szlak i zostawiając budynek leśniczówki po lewej ręce poszliśmy leśną drogą. Po 900 m doszliśmy do drogi poprzecznej. Jak się okazało, mają się te drogi nijak do zaznaczonych na mapie. Na szczęście spotkaliśmy dobrą duszę i dowiedzieliśmy się, jak dojść do Cierszewa. Szliśmy jeszcze ponad godzinę szeroką, równą drogą leśną. Zboczyliśmy 300 m do mogiły z czasów II wojny (dobrze oznakowana). Na rozstaju, przy którym stoi pomniczek myśliwych, którzy "odeszli do krainy wiecznych łowów", skręciliśmy w prawo. Mieliśmy jeszcze chwilę niepewności, bo znów pojawił się czerwony szlak na rozwidleniu dróg. Poszliśmy nim, ale wątpliwości nas gryzły. Odśpiewanie wezwania "wesprzyj nas św. Jakubie" (w dodatku po hiszpańsku) pomogło i na tej leśnej głuszy pojawili się ludzie, którzy skierowali nas na właściwą drogę. 

Pięknym wąwozem zeszliśmy nad szeroko rozlaną, malowniczą rzeczkę Skrwę, a po prawej widać już było ośrodek rekreacyjno-jeździecki Cierszewo. Tu był koniec naszej wędrówki pierwszego dnia. Mieliśmy bardzo sympatyczny domek z malutką kuchenką. Restauracja ładna, jedzenie smaczne, ceny umiarkowane (jak na Warszawę). Jest to jedyny nocleg na tym odcinku i na pewno trzeba rezerwować wcześniej, bo mają bardzo duży ruch.

Wstaliśmy dość wcześnie i po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Za bramą ośrodka w prawo. Ochroniarz wskazał nam skrót - niezwykle malownicza droga dochodzi do wsi Siecień. Ksiądz z Siecienia okazał się bardzo sympatyczny, po mszy pobłogosławił nas, obficie skropił wodą święconą i przystawił pieczątki w paszportach. Ruszyliśmy dalej. 



Droga prosta, asfaltowa, biegnie do wsi Sobowo. Przy rozwidleniu na Rembielin ruiny dworku dawnych właścicieli Strupczewskich. Pokazano nam skrót przez pola, niestety jest to droga prywatna, nie wiadomo, czy będzie ją można wykorzystać. Słońce już mocno prażyło. W Sobowie natknęliśmy się na przemarsz OSP w galowych mundurach, ze sztandarami i orkiestrą. Zdążyliśmy też zwiedzić kościół. Przy sklepie poinformowano nas, że na miejscowym cmentarzu jest grób rodziców Wałęsy (on sam urodził się ok. 2 km stąd). Kawałek za wsią tablica graniczna: dotarliśmy do krańca województwa mazowieckiego, czyli zakończyliśmy nasze Camino Mazowieckie na odcinku północnym. Opiliśmy to wodą mineralną i odważnie ruszyliśmy na obczyznę. Przez Lenie Wielkie doszliśmy do Dobrzynia. 



W Dobrzyniu obejrzeliśmy kościół pofranciszkański oraz górę zamkową (wspaniały widok). We  Włocławku, gdzie dotarliśmy PKSem, zajrzeliśmy do kościoła Franciszkanów, zjedliśmy meksykańską zupę, reklamowaną jako specjał dla zdrożonych turystów, wypiliśmy piwo i dotarliśmy na dworzec. Już tu kilometry, prawie hiszpańskie słońce i piwo sprawiły, że marzyliśmy o sypialnych. Zanosiło się jednak na miejsca stojące. Na szczęście św. Jakub pomógł nam po raz kolejny i jakiś młody człowiek, wysiadając, rzucił w naszą stronę "w pierwszym przedziale jest 5 miejsc". Tak więc mogliśmy jeszcze trochę pogadać, nacieszyć się swoim towarzystwem, zanim zmorzył nas sen.